spis treści: 1. W Ołomuńcu na Fiszplacu 2. Onuce 3. A ty maszeruj 4. Nie oddamy Chinom Związku Radzieckiego 5. Przepióreczka 6. Kołyszą się zboża łany 7. Komu dzwonią 8. Justysia 9. Hej, dziewczyno 10. W piwnicy ciemnej siedzę sam 11. Balada o cysorzu 13. Milicja, Wrocław i ja 14. A ja sobie gram na gramofonie 15. Jožin z bažin 16. Jedzie Tatar na tarpanie 17. Wyprawa Ignacego Skarbka Malczewskiego na Warszawę 18. Dziewięćdziesięciu siedmiu konfederatów w Pakości 19. Kanonýr Jabůrek W Ołomuńcu na Fiszplacu słowa i melodia anonimowe W Ołomuńcu na Fiszplacu, Jakem w glidzie pip-pip stał. To się ludzie pip-pip dziwowali, Sam się cesarz pip-pip śmiał. Te chusteczkę, coś mi dała, Na onucem pip-pip wziął. Żebyś sobie pip-pip nie myślała, Żem cie pip-pip w sercu miał. Ten list, coś mi napisała, Do latryny będę miał, Zebyś sobie pip-pip nie myślała, Żem się pip-pip żenić chciał. Na postoju w lagerflasze Tom gorzałkę pip-pip wlał, Żebym ja się pip-pip nie przeziębił, Kiedy wiater będzie wiał. Jak zagrzmiały nasze działa, Z wrogiem pip-pip było źle, I sam Cesarz pip-pip nas pochwalił, I poklepał pip-pip mnie. Jak my poszli do ataku, Wiał przed nami pip-pip wróg. Teraz pip-pip złote mam medale, Ale pip-pip nie mam nóg. Gdym się pip-pip z pip-pip pip-pip, Z pip-pip pip-pip było źle. Teraz pip-pip z pip-pip-pip jest dobrze, ale ze mną pip-pip nie. Onuce tekst i melodia: Maciej Zembaty Jak służbę skończę, do domu wrócę, Spać się położę na sianie. Nic tak nie śmierdzi, jak moje onuce Od roku już nie zmieniane! Jak mnie nie zechcesz - to cię porzucę I znów żołnierzem zostanę Nic tak nie śmierdzi jak moje onuce Od roku już nie zmieniane! Pisać nie umiem, lecz się nauczę I list ode mnie dostaniesz Nic tak nie śmierdzi jak moje onuce Od roku już nie zmieniane! W Boga nie wierzę, lecz się nawrócę I przyjmę chrzest - bierzmowanie. Nic tak nie śmierdzi jak moje onuce Od roku już nie zmieniane! Siostrze się nie dam poświęcić nauce, Lecz sam docentem zostanę. Nic tak nie śmierdzi jak moje onuce Od roku już nie zmieniane! Choremu ojcu cierpienie skrócę, W łeb go pierdolnę polanem. Nic tak nie śmierdzi jak moje onuce Od roku już nie zmieniane! Obiadu nie chcę - kolację zwrócę, Lecz zjem obfite śniadanie. Nic tak nie śmierdzi jak moje onuce Od roku już nie zmieniane! A jeden kolega jest najniższy w grupie, Gdyż nogi ma amputowane. Nic tak nie śmierdzi jak moje onuce Od roku już nie zmieniane! Jak mnie zabiją, płakać nie musisz, Smród zawsze po mnie zostanie. Nic tak nie śmierdzi jak moje onuce Od roku już nie zmieniane! A ty maszeruj Dziś wszystkie kwiaty, wszystkie ptaki (zioła), wszystkie drzewa, Cała przyroda o Leninie dzisiaj śpiewa. Ref:A ty maszeruj, maszeruj, głośno krzycz Niech żyje nam Wołodia Iljicz Pewnego razu zapytała mnie dziewczyna Czemu tak mało przypominasz mi Lenina Dziś w telewizji nie wystąpi zespół Novi, Bo cały program poświęcony Leninowi. Dziś w telewizji nie wystąpi zespół Breakout, Dziś w Poroninie żyje jeszcze taki baca Co Leninowi zsiadłym mlekiem leczył kaca Dziś w Poroninie stoi jeszcze ten piaskowiec, Z którego Lenin obserwował stado owiec. Dziś w Poroninie rosną jeszcze takie drzewa, Pod które Lenin kiedyś chodził się odlewać. Dziś cała Moskwa pełna nocnych jest polucji, Na samą myśl o wielkim wodzu rewolucji. Wycieczka z Moskwy przywiozła trofeum, Czerwone ucho ukradzione z mauzoleum. A gdy przekroczysz mauzoleum progi, To wstrzymaj oddech, bo tam leżą Wodza nogi. A kiedy rano nie chce ci się podnieść dupska Przypomnij sobie jak walczyła Nadia Krupska Podało radio i moskiewska prasa, W Moskwie widziano Lenina na golasa. Kiedy do łóżka wpycha tobie się dziewczyna Wykopsaj ją i weź za dzieła się Lenina Dziś na ulicy spotkałem Murzyna, Który z profilu przypominał mi Lenina Wczoraj widziałem radziecki western w kinie, Wszyscy kowboje śpiewali o Leninie. W mojej szafie leży szokująca fotografia Lenin bez czapki! Toż to czysta pornografia. Przepióreczka Służyłem u pana przez pierwsze lato, Dał cibi cibi, dał cibi cibi przepióreczkę za to. (2x) A ta przepióreczka latała skakała, aż się zesrała. (2x) Służyłem u pana przez drugie lato, Dał cibi cibi, dał cibi cibi koguta za to. (2x) A ten kogut złotopióry lata po wsi, gwałci kury a ta przepióreczka ... Służyłem u pana przez trzecie lato, Dał cibi cibi, dał cibi cibi jamnika za to. (2x) A ten jamnik cierpiał srodze, Ciągnął jaja po podłodze ... Służyłem u pana przez czwarte lato, Dał cibi cibi, dał cibi cibi dał wołu za to. (2x) A ten wół nasrał w dół ... Służyłem u pana przez piate lato, Dał cibi cibi, dał cibi cibi chałupę za to. (2x) A w chałupie smród jak w dupie ... Służyłem u pana przez szóste lato, Dał cibi cibi, dał cibi cibi dał pole za to. (2x) A to pole ja pierdolę ... Służyłem u pana przez siódme lato, Dał cibi cibi, dał cibi cibi dał żonę za to. (2x) A ta żona zarażona ... Służyłem u pana przez ośme lato, Dał cibi cibi, dał cibi cibi dał gęś mi za to. (2x) A ta gęś gę, gę, gę, jakby miała w dupie sęk ... Służyłem u pana dziewiąte lato, Dał cibi cibi, dał cibi cibi dał kaczkę za to. (2x) A ta kaczka kwaku kwak, sypie jej się z dupy mak ... Służyłem u pana przez dziesiąte lato, Dał cibi cibi, dał cibi cibi indora za to. (2x) A ten indor gul, gul, gul, Bo był z niego stary ciul (chuj) ... Służyłem u pana jedenaste lato, Dał cibi cibi, dał cibi cibi dał kurkę (córkę) za to. (2x) A ta kurka, jak to kurka, z przodu dziurka, z tyłu dziurka, A ta przepióreczka, latała, skakała, aż się zesrała Kołyszą się zboża łany Kołyszą się zboża łany, trawka zielona się ściele. Jak pięknie świat ten wygląda ze Związkiem Radzieckim na czele. (bis) Kołyszą się zboża łany, Kołyszą się krzaki malin. Nigdy byś tego nie widział, gdyby nie towarzysz Stalin. (bis) Kołyszą się zboża łany, Kwitną już winogrona. Nigdy byś o tym nie widział, gdyby nie Armia Czerwona (bis) Kołyszą się zboża łany, kołyszą się owies i żyto. Nigdy byś tego nie widział Gdyby nie Breżniew i Tito. (bis) Kołyszą się zboża łany, W łóżku już czeka dziewczyna. Nie widziałbyś co z nią zrobić, Gdyby nie dzieła Lenina. (bis) Kołyszą się zboża łany, Kołyszą się łany zboża. Chcemy powrócić do wolnej Polski od morza do morza. (bis) Komu dzwonią, temu dzwonią Komu dzwonią, temu dzwonią Mnie nie dzwoni żaden dzwon Bo takiemu pijakowi Jakie życie taki zgon, zgon, zgon, ta-ra-ra Księdza do mnie nie wołajcie Niech nie robi zbędnych szop Tylko ty mi przyjacielu Spirytusem głowę skrop, skrop, skrop, ta-ra-ra W piwnicy mnie pochowajcie W piwnicy mi kopcie grób I tam głowę odwracajcie Tam, gdzie jest od beczki szpunt, szpunt, szpunt, ta-ra-ra W jedną rękę kufel dajcie W drugą rękę piwa dzban I nade mną zaśpiewajcie: Umarł pijak, ale Pan, Pan, Pan, ta-ra-ra Justysia Na Justysię czekałem przy studni, Już myślałem że przeminął wiek. Nagle słyszę Justysi krok dudni Na tym mostku, co zwisał w poprzek. ref.: La la la, la la la, A wieczór taki upojny, La la la, la la la Najważniejsze że jestem przystojny. Wreszcie jesteś Justysiu ty ma, Moja jedna, jedyna, kochana. Popatrz, księżyc na chmurkę się pcha, A ty pewnie byś chciała na siano. Na gałęzi usiadł sobie ptak, Pewnie gałąź się pod nim nie złamie, Boby ptak wtedy upadł na wznak A ty pewnie być chciała na sianie. Ty byś chciała i ja też bym chciał Wrócić do naszego zadupia, Lecz nas los na poniewierkę skazał, Bo tak chciał, czego ryczysz, głupia. Bo zagroda spłoneła nam cała, I chałupa razem z dachówką Tyś mi jedna, Justysiu, została, Holenderskiej rasy jałówko. Hej, dziewczyno Hej dziewczyno, hej niebogo, Jakieś wojsko idzie drogą, Schowaj pieniądze, schowaj zegarek, Kryj się kryj. A ja myślałam, że to śmieci, Że to gówno drogą leci, A to Sowieci, Sowieci, Kryj się kryj. A ten gruby, co na przedzie, Na kradzionym koniu jedzie, To Rokossowski, marszałek Polski, Kryj się kryj. A ja myślałam, że to trzewik, Że to słomą kryty chlewik, A to bolszewik, bolszewik, Kryj się kryj. Przyjdą nocą, zgwałcą srodze, Na kradzionej gdzieś podłodze, Zostawią z dzieckiem, dzieckiem radzieckiem, Kryj się kryj. A ja myślałam, że to oni, Że to banda bandę goni, A to czerwoni, czerwoni, Kryj się kryj. W piwnicy ciemnej W piwnicy ciemnej siedzę sam Przy kuflu pełnym piwa Oczyma wodzę tu i tam A głowa mi się kiwa. Ja nie dbam o czerwony nos I o to, że wciąż tyję Ja biorę kufel w ręce swe I piję i piję i piję (do dna) A gdyby ktoś mi wybór dał Dziewczynę, konia, trunek I rzekł : wybieraj co chcesz sam - ja płace za rachunek Na próżno dziewczę wdzięczy się A koń wyciąga szyję Ja biorę kufel w ręce swe I piję i piję i piję (do dna) A gdy nadejdzie sądu czas I stanę u stóp tronu Pokłonię się aż po sam pas I rzeknę bez pardonu : Rozkoszy rajskich nie chcę znać I wiedzieć gdzie się kryją Lecz tam mnie Panie Boże wsadź Gdzie piją, gdzie piją, gdzie piją (do dna) A Pan rozjaśni swoją twarz i rzeknie mi - kolego, Ja widzę przecież, żeś ty nasz, wypijmy więc jednego. Na ziemi, w niebie, tam i tu jednako przecież żyją Aniołki budzą nas ze snu a świeci piwo piją. Ballada o cysorzu tekst: Andrzej Waligórski muzyka: Tadeusz Chyła Cysorz to ma klawe życie Oraz wyżywienie klawe Przede wszystkim już o świcie Dają mu do łóżka kawę A do kawy jajecznicę A gdy już podeżre zdrowo To przynoszą mu w lektyce Bardzo fajną cysarzową Posuń no się trochę stary Mówi Najjaśniejsza Pani Potem ruch się robi w izbach Cysorz z łóżka wstaje letko Siada sobie w złoty zydbad Złotą goli się żyletką I świeżutko ogolony Rześko czując się i zdrowo Wkłada ciepłe kalesony I koszulę flanelową A tu przyjemności same A tu niespodzianek wiele Przynoszą mu "Panoramę" "WTK" i "Karuzelę" "Filipinkę" i "Sportowca" I skrapiają perfumami I może grać w salonowca Z marszałkiem i ministrami Po zabawie złota cytra Gra prześliczną melodyjkę Cysorz bierze z szafy litra I odbija berłem szyjkę Potem żonę otruć każe Albo cichcem zakłuć stryjca Dobrze, dobrze być cysorzem Choć to świnia i krwiopijca Milicja, Wrocław i ja słowa i melodia: Jacek Zwoźniak Kiedy rano jadę zerówką, Wisząc na stopniach, tak dla kondycji Czasem bierze mnie ktoś na słówko, Ach, któż to taki - to pan z milicji. Bo przecież mi nogę mógł obciąć zły tramwaj, Albo coś wyżej - więc płacę ja mandat. Ach, któż to, ach któż to tak o mnie dba? Milicja, milicja. Któż pożyteczną wskazówkę mi da? Milicja, milicja. Gdy pijak nabrudzi, któż za złe mu ma? Milicja, Wrocław i ja. Kiedyś siostra wracała nocą, Bo siostra robi na drugą zmianę. Chciał chuligan wziąć ją przemocą, By dać swym chuciom pofolgowanie. Milicja czuwała, do dziś tym się szczycę, Że mimo trzydziestki mam siostrę dziewicę. Ach któż to, ach któż to o siostrę dba? Milicja, milicja. Któż cześć mej siostry na sercu swym ma? Milicja, milicja. Gdy zgwałci ktoś kogoś, któż szkołę mu da? Milicja, Wrocław i ja. Tato wódki wcale nie pija, Ponieważ głowy nie ma on mocnej. Kiedyś wypił trochę u stryja, Któż wtedy tacie załatwił nocleg? Rachunek był duży, lecz tacie na rękę, Wszak mógł się przeziębić lub rozbić Syrenkę. Niebieskie tramwaje po szynach mkną, Wrocławskie tramwaje. Niebieskie mundury - któż nosi to? Poznajesz? - poznaję! Są w całej Polsce od gór aż do morza, Jako te chabry pośród łanów zboża, Czterdzieści lat z hakiem, a jeszcze lat sto, Niech żyje, niech żyje MO A ja sobie gram na gramofonie W pokoju panny Janki drżą szyby i firanki, Jak w szale tam stale gramoafon gra, Albowiem panna Janka jest gramofonomanka, Od ranka do ranka wciąż gra. "Syreny" płyty wciąż kupuje panna Janka, Pieniądze wszystkie w to pakuje i tak śpiewa wciąż: ref.: A ja sobie gram na gramofonie, Trali tralalala, trali tralalala. Zimą w domu, latem na balkonie, Trali trala, gramofon gra. I nic mnie nie przejmuje, "Syreny" płyty mam, Gdy mnie coś denerwuje, na gramofonie gram, Bo ja kiedy gram na gramofonie, To w gramofonie mam cały ten kram. Sąsiedzi panny Janki, ich żony i kochanki, Orzekli, nie mogąc po nocach spać, Dość mamy panny Janki, tej gramofonomanki, Tu trzeba policji dać znać. Lecz kiedy władza przyszła, rzecze panna Janka, Cóż zrobić człecze,zrozum, ja się boję sama spać. Więc słysząc to surowy sam pan posterunkowy, Nieszczęsnej panience chcąc radę dać, Tak rzecze pannie Jance, tej gramofonomance, Cóż, trudno, ja będę tu spać. I od tej pory słychać, że aż drżą firanki, przez całe ranki, pana posterunkowego bas. Jožin z bažin Jedu takhle tábořit škodou sto na Oravu. Spěchám, proto riskuji, projíždím přes Moravu. Řádí tam to strašidlo, vystupuje z bažin, žere hlavně Pražáky, jmenuje se Jožin. Refren: Jožin z bažin močálem se plíží, Jožin z bažin k vesnici se blíží, Jožin z bažin už si zuby brousí, Jožin z bažin kouše, saje, rdousí. Na Jožina z bažin, koho by to napadlo, platí jen a pouze práškovací letadlo. Projížděl jsem dědinou cestou na Vizovice. Přivítal mě předseda, řek mi u slivovice: "Živého či mrtvého Jožina kdo přivede, tomu já dám za ženu dceru a půl JZD. Refren: Jožin z bažin močálem se plíží, Jožin z bažin k vesnici se blíží, Jožin z bažin už si zuby brousí, Jožin z bažin kouše, saje, rdousí. Na Jožina z bažin, koho by to napadlo, platí jen a pouze práškovací letadlo. Říkám: "Dej mi předsedo letadlo a prášek, Jožina ti přivedu, nevidím v tom háček. "Předseda mi vyhověl, ráno jsem se vznesl, na Jožina z letadla prášek pěkně klesl. Refren: Jožin z bažin už je celý bílý, Jožin z bažin z močálu ven pílí, Jožin z bažin dostal se na kámen, Jožin z bažin tady je s ním amen. Jožina jsem dohnal, už ho držím, johohó, dobré každé lóvé, prodám já ho do ZOO. Jedzie Tatar na tarpanie Jedzie Tatar na tarpanie, wiedzie pannę na arkanie, a ta panna ciężko ranna, a on wiedzie ją w niewolę. ref.: A ta panna ciężko ranna, a on wiedzie ją w niewolę. A ta panna ciężko ranna, a on wiedzie ją. Przybył Tatar do namiotu i przywiązał ją do płotu, Jak odsapnie, to ją capnie i pokrzywdzi ją okropnie. ref.: Jak odsapnie, to ją capnie i pokrzywdzi ją okropnie. Jak odsapnie, to ją capnie i pokrzywdzi ją. Panna łzami się zalewa, a Tatarzyn się rozdziewa. Zdjął już kapcie, odpiął rapcie, ściągnął z pleców łuk i kołczan. ref.: Zdjął już kapcie, odpiął rapcie, ściągnął z pleców łuk i kołczan. Zdjął już kapcie, odpiął rapcie, ściągnął z pleców łuk. Gdy Tatarzyn brał ją siłą, polkie wojsko ją odbiło. Już, sieroto, ze swą cnotą, będziesz wiecznie żyć, niestety. ref.: Już, sieroto, ze swą cnotą, będziesz wiecznie żyć, niestety. Już, sieroto, ze swą cnotą, będziesz wiecznie żyć! Wyprawa Ignacego Malczewskiego na Warszawę muzyka i słowa: Jacek Kowalski Jedzie Malczewski Skarbek Ignacy, z nim krakowiacy i poznaniacy. Jadą zdobywać miasto plugawe, zdezinsektować wszawą Warszawę. Dziesięć tysięcy jedzie w komendzie, Jakoś to będzie, jakoś to będzie. Wodzu kochany, jakie masz plany? Plany mam cacy - rzecze Ignacy. Sotnie się potnie, lub sprytnie wytnie, a Stasia króla wsadzi do ula. Rząd katolicki władzę zdobędzie Jakoś to będzie, jakoś to będzie. Król Staś ich dostrzegł lunetą swoją, włosy na głowie wszystkie mu stoją. Sercu mu puka, spada peruka, aż Repnin rzecze - w garść weź się człecze. Skończże te szlochy, popraw pończochy. Jakoś to będzie, jakoś to będzie. Już od Warszawy są cztery mile, damy warszawskie wdzięczą się mile, konfederackich spragnione gości. Król Staś to widząc zeżółkł z zazdrości. Naprzód rodacy! woła Ignacy. Jakoś to będzie, jakoś to będzie. A kiedy byli przy samym mieście, Wyszło nad rzekę Moskalów dwieście, Moskale wpadli, w dym uderzyli, I pięć tysięcy naszych zabili. Drugie pięć w rzece się utopiło, Jakoś tak było, jakoś tak było. Dziewięćdziesięciu siedmiu konfederatów w Pakości muzyka i słowa: Jacek Kowalski Gdy ksiądz wyszedł do kościoła w Pakości, zacnym mieście, Wszyscy staliśmy w Kościele, a marszałek na przedzie. Gdy zaczęto gorzkie żale, pewien szlachcic przyszedł też I powiada: Moskwa jedzie! a marszałek mówi: łżesz! Gdy czytano, jak w Ogrojcu Jezus lśnił krwawym potem, Wszyscyśmy pozasypiali, warta spała pod płotem. A kiedy się Podniesienie uroczyście zaczęło, Zupełnie niepostrzeżenie tysiąc Moskwy przybyło. Gdyśmy “Ojcze nasz” śpiewali, wpadł nieprzyjaciel wściekły, A my z klasztora do bagien zaraz uciekaliśmy. A gdy ksiądz komunię dawał i modlił się cudownie, Wszyscyśmy się potopili co do jednego na dnie. Był to Niedziela Kwietna, w Pakości, w Poście Wielkim, W roku tysiąc siedemsetnym sześćdziesiątym dziewiątym. Złota Wolność i Twój Krzyż śród gromu trąb Dotąd nas dźwigały wzwyż, dziś grążą w głąb. Dookoła woda, dookoła Drogi, lasy, pola połać goła, Błota, Noteć, topiel niby smoła, I mokry dąb. Piekło czeka nas czy Raj, czy inny kres? Teraz nam odpowiedź daj, jeżeliś Jest. Dookoła woda, dookoła, Drogi, lasy, pola połać goła, Błota, Noteć, topiel niby smoła I mokry mech. Czarna ziemia, szary łan i siwy dym. Jestem z Tobą, mówi Pan, Jam Ojcem Twym! Dookoła sama moja wola, Drogi, wierzby, goła połać pola, Błota, Noteć, topiel i topola I szelest trzcin. Teraz odrzuć płacz i szloch, czas nadszedł ów Aby się zamienić w proch i ożyć znów. Dookoła niebo i anioły, Jezus, Maria, Józef, Apostoły, I Miłosiernego Płaszcza poły I Święty Duch. Kanonýr Jabůrek Tam u Králového Hradce lítaly tam koule prudce z kanónů a flintiček do nebohých lidiček. U kanónu stál a pořád ládoládo-ládo-, u kanónu stál a pořád ládoval. Kmáni, šarže, oficíři, kobyly i kanonýři po zemi se válejí, rány je moc pálejí. U kanónu stál a pořád ládoládo-ládo-, u kanónu stál a pořád ládoval. Vzdor hroznému dešti kulek Feuerwerker Franc Jabůrek s luntem u kanónu stál a pánvičku pucoval. U kanónu stál a pořád ládoládo-ládo-, u kanónu stál a pořád ládoval. Vytřel ho po každé ráně a už zase házel na ně dvoucentové kuličky, na ubohé Prajzíčky. U kanónu stál a pořád ládoládo-ládo-, u kanónu stál a pořád ládoval. Po každém vždy vypálení bylo slyšet nadávání: Jabůrku, ty raubíři, hele, jak na nás míří! U kanónu stál a pořád ládoládo-ládo-, u kanónu stál a pořád ládoval. Když to slyšel pan jenerál, vína připíti mu hned dal řka: můj milý Jabůrku, zde máš moji čutorku. U kanónu stál a pořád ládoládo-ládo-, u kanónu stál a pořád ládoval. Jabůrek nelíz ni kapky řka, nedělaj si oušlapky ze mne, pane jenerál, a nechaj mě střílet dál U kanónu stál a pořád ládoládo-ládo-, u kanónu stál a pořád ládoval. A už střílel jako blázen, Prajzi měli horkou lázeň, celej rozbil regiment Jabůrek, ten saprment. U kanónu stál a pořád ládoládo-ládo-, u kanónu stál a pořád ládoval. Vtom ho zahlíd Kronprinc Fridrich, her je, den Kerl erschieß ich, a už hází potvůrka rachejtle na Jabůrka. U kanónu stál a pořád ládoládo-ládo-, u kanónu stál a pořád ládoval. A hned prajští kanonýři na Jabůrka všichni míří, každý ho chce trefiti, princovi se zavděčiti. U kanónu stál a pořád ládoládo-ládo-, u kanónu stál a pořád ládoval. První kartáč, můj ty smutku vjel mu hubou do žaludku a on honem ho vyndal a už zase střílel dál. U kanónu stál a pořád ládoládo-ládo-, u kanónu stál a pořád ládoval. Praskla puma velmi prudce, utrhla mu obě ruce a on honem boty sundal a nohama ládoval. U kanónu stál a pořád ládoládo-ládo-, u kanónu stál a pořád ládoval. Vtom jeden prajskej frajvilik šrapnelem mu hlavu ufik, ač už na to neviděl, na Prajzy přeci střílel. U kanónu stál a pořád ládoládo-ládo-, u kanónu stál a pořád ládoval. Jabůrkovi letí hlava zrovna kolem jenerála a křičí, já melduju, salutovat nemohu. U kanónu stál a pořád ládoládo-ládo-, u kanónu stál a pořád ládoval. Když pak pum a kulek více trefilo ho do munice, pak se teprv toho lek a s kanónem pryč utek. U kanónu stál a pořád ládoládo-ládo-, u kanónu stál a fur jen ládoval. A že zachránil ten kanón, do šlechtického stavu on povýšen za ten skutek, Edler von die Jabůrek. U kanónu stál a pořád ládoládo-ládo-, u kanónu stál a pořád ládoval. Dej mu pánbůh věčnou slávu, "von" má ale žádnou hlavu, nedělá si z toho nic, bezhlavých "von" je prej víc. U kanónu stál a pořád ládoládo-ládo-, u kanónu stál a pořád ládoval. |